BEETHOVEN ZAMIAST TABLETKI
(Alina Konieczna, Głos Pomorza 25-27.03.1989)
Władysław Pitak, aktor, pedagog, logopeda. Postać znana w Koszalinie
i województwie, barwna. Kiedyś, w latach siedemdziesiątych był bohaterem
wielu artykułów prasowych. Potem zniknął z życia publicznego (...),
by po jakimś czasie wcielić się w kolejną, życiową rolę.
- Czułem, że w tym, co chciałem robić, powinien być nie tylko
aspekt estetyczny, ale i terapeutyczny - wspomina dziś.
Po przerwie pojawił się w sanatoriach. Tym razem jednak nie jako
aktor, kabareciarz, wodzirej, który robi wszystko, żeby spodobać
się widzom, żeby ich zdobyć. Teraz wyszedł do nich jako człowiek,
którego oni - tak uważał - potrzebują. Jak sam mówi - nie eksponował
siebie, starał się być raczej lustrem, kolegą, reżyserem.
- Gdy zechcecie Państwo, spróbuję pomóc Wam w odnalezieniu sposobu
na życie - przekonywał słuchaczy. Praktyka nauczyła go, że trzeba
to robić bardzo delikatnie. Najpierw gry i zabawy dramatyczne, próby
inscenizacyjne, odtwarzanie sytuacji, które mogły się w życiu
przydać. Opowiadał o pewnych sytuacjach, które - jak sądził i istniały
w wyobraźni słuchaczy, w ich podświadomości. Chciał zasygnalizować
ich istnienie. Próbował nakłonić ludzi do otwarcia się. Twierdzi,
że było to i nadal jest niezwykle trudne, ale jednocześnie uważa,
że wiele jego zajęć wykraczało poza ramy czystej rozrywki, miało
walory terapeutyczne. I to już był dla niego sukces.
Pewną zmianę profilu spotkań sanatoryjnych przyniosła współpraca
z Międzynarodowym Centrum Animacji Muzycznej "Jeunesses Musicales" - agendą UNESCO, mającą swą siedzibę w Bydgoszczy. Władysław Pitak
stał się w Bydgoszczy częstym gościem, pracował w sekcji muzykoterapii,
badał wpływ treningu dramatycznego na rozwój osobowości, zdolności
twórczych. Od tej pory spotkania z ludźmi zaczęły odbywać się pod
hasłem "muzyka, zabawa, relaks, terapia".
- Głównymi udziałowcami rozwoju muzykoterapii w sanatoriach byli
instruktorzy kulturalno-oświatowi - opowiada. Jednak poważne potraktowanie
moich spotkań z kuracjuszami zawdzięczam doktorowi Zamelskiemu z
sanatorium "Jelcz" w Unieściu i doktorowi Meyerowi
wtedy z "Syreny"
w Mielnie. To właśnie oni wprowadzili moje zajęcia do karty zabiegowej,
służyli radą, pomocą.
Potem formami terapii proponowanymi przez Władysława Pitaka zainteresował
się naczelny lekarz kołobrzeskiego Uzdrowiska, doc. dr hab. med.
Bohdan Trzeciak. Dwa lata temu zaprosił go na szkolenie Towarzystwa
Balneologicznego, obecni tam lekarze mogli zapoznać się z zasadami
muzykoterapii.
- Dla wielu lekarzy nie byłem poważnym partnerem do rozmowy - twierdzi.
Aktor, pedagog, to było za mało. Skończyłem więc na Uniwersytecie
Gdańskim dwuletnie Podyplomowe Studium Logopedyczne. Zdobyłem specjalizację.
A logopeda, to już dla lekarza autorytet w pewnej dziedzinie.
Rozpoczynał swą pracę terapeuty w okresie bujnego rozwoju bioenergoterapii.
Pamięta, jak ludzie szukali wtedy mistrza, uzdrowiciela, który ich
dotknie i dokona cudu. Nie wierzyli, że sami dla siebie też mogą
być lekarzami. Tylko muszą tego chcieć i wierzyć. Jego zadaniem
było przekonanie ich o tym. Twierdzi, że każdy z nas pełni w życiu
określoną rolę. Dopóki wszyscy w teatrze życia wykonują swoje role
zgodnie ze scenariuszem, jest dobrze. Ale wystarczy, że ktoś się
wyłamie, rozpada się konstrukcja rodziny, grupy. Rodzą się konflikty,
kłótnie, co prowadzi do nerwic, chorób psychosomatycznych.
Przychodzi na przykład dyrektor po pracy do domu. Bywa, że i w
domu chciałby być dyrektorem. Tymczasem tu powinien być mężem, ojcem.
I już rodzi się konflikt. Człowiek w społeczeństwie powinien funkcjonować
wielopłaszczyznowo - kontynuuje swą filozofię Władysław Pitak.
- Tak jak w bajce La Fontaine'a zająca boją się żaby, ale ten z kolei
musi się bać wilków. Staram się to wszystko uświadamiać uczestnikom
moich zajęć.
Czy zajęcia z logomuzykoterapii są potrzebne, skuteczne? Czy
rzeczywiście mogą zastąpić, bądź uzupełnić tradycyjne metody leczenia? Opinie są bardzo podzielone. Forma terapii prowadzona przez Władysława
Pitaka ma wielu przeciwników, zarówno wśród kuracjuszy, jak i lekarzy.
On sam twierdzi, że często jest odosobniony, mimo, że szuka porozumienia
z lekarzami, pedagogami. Ale są i zwolennicy takich form leczenia.
Zdecydowanie pozytywną opinię wyraził naczelny lekarz
Uzdrowiska Kołobrzeg, doc. Trzeciak.
Są lekarze, którzy twierdzą, że dzięki terapii muzycznej spada
w grupie napięcie nerwowe, są pediatrzy z uwagą przypatrujący się
niekonwencjonalnym metodom leczenia zaburzeń neurotycznych u dzieci,
widocznie coś w tym musi być. Może więc warto uwierzyć i na terapeutę
Pitaka spojrzeć z odrobiną wiary?
Dziennikarz musi być sceptyczny, stale wątpić. Wątpię więc i ja,
choć z drugiej strony, czy nie lepiej, zamiast tabletki na uspokojenie,
spróbować choć raz poddać się treningowi autogennemu przy muzyce
Beethovena?
Przedruk:
(Alina Konieczna: Beethoven zamiast tabletki w: Głos Pomorza, 25-26-27.03.1989)
P.S. Od czasu opublikowania powyższego artykułu minęło kilkanaście
lat. Dużo wcześniej, bo ponad 20 lat temu (jeszcze w czasie trwania
stanu wojennego) Władysław Pitak, w sanatoriach Pomorza Środkowego
- przy ogromnym wsparciu trzech lekarzy, wymienionych w artykule - przecierał szlaki nowoczesnej muzykoterapii.. Uczeń prof. Tadeusza
Natansona, Józefa Przyjemskiego i Edmunda Kajdasza (najpierw we
Wrocławiu i Lądku Zdroju, a później w Koszalinie i Kołobrzegu jako
muzykoterapeuta uzdrowiskowy) - obok dra Macieja Kieryła z Warszawy
- stał się jednym z pionierów praktycznej muzykoterapii w Polsce.
Kontakt: logos@logos.pomorze.pl
|